Dylematy moralne.
Najogólniej moralność to zbiór zasad określających co jest dobre a co złe. Postępowanie moralne to wybieranie rozwiązań "dobrych". Zasady moralne wywodzą się z norm społecznych, regulujących relacje międzyludzkie, choć czasami wychodzą ponad nie i opierają się na różnego rodzaju systemach filozoficznych, które niejako wskazują kierunki gdzie szukać dobra, a gdzie zła. Jeśli się im dokładnie przyjrzeć to dość szybko można zauważyć, że kierunek "dobra" jest również "prospołeczny" - w zasadzie ciężko znaleźć normy moralne, które istniałyby w oderwaniu od aspektu społecznego.
Czy istnieje jednak jakaś granica działań prospołecznych, której przekroczenie może oznaczać równocześnie przekroczenie norm moralnych?
Eksperyment myślowy J.J. Thomson.
Judith Jarvis Thomson to najczęściej chyba cytowana filozof (filozofka, jak chcą niektórzy, choć troszkę nie jestem przyzwyczajony do takiej formy tego słowa) naszych czasów. Rozważa niezwykle precyzyjnie kwestie moralne związane z aborcją - czyli prawem do życia dziecka i prawem do decydowania kobiety o jej własnym ciele.
Dla zobrazowania sprawy tak, aby każdy mógł dobrze wczuć się w sytuację kobiety stojącej przed decyzją o aborcji, J.J. Thomson proponuje wykonanie pewnych eksperymentów myślowych. Najsłynniejszy z nich przedstawiam poniżej w skrócie, choć nie będę szczegółowo omawiał oryginalnej wersji ani wniosków, jakie z niego wyprowadziła autorka.
W pewnym momencie odkrywasz, że leżysz w łóżku podpięty do aparatury medycznej. Z drugiej strony aparatury jest podpięty obcy tobie człowiek, u którego wykryto zagrażającą życiu wadę nerek. Okazało się, że:
- osoba chora to sławny artystą;
- tylko ty masz odpowiednią grupę krwi, by mu pomóc;
- terapia będzie trwała ok 9 miesięcy i w tym czasie nie można jej ani na chwilę przerwać;
- po tym czasie pacjent będzie wymagał dalej wsparcia, choć już niekoniecznie twojego.
Okoliczności podpięcia do pacjenta można dość dowolnie modyfikować, aby rozważyć różne okoliczności. W oryginalnym eksperymencie pacjentem był wybitny skrzypek, a o podpięciu cię do aparatury zdecydowali pewni członkowie "Towarzystwa Miłośników Muzyki" wbrew twojej woli: uprowadzili cię siłą i poprzedniej nocy podłączyli twój system krążenia do pacjenta, tak by twoje nerki mogły filtrować krew zarówno twoją, jak i jego.
W tym momencie zjawia się dyrektor szpitala i mówi: "Bardzo nam przykro, że dokonano tego gwałtu – nigdy byśmy na to nie pozwolili, gdybyśmy wiedzieli. A jednak zrobili to i skrzypek jest teraz do Pana podłączony. Odłączenie go oznaczałoby jego zabicie."
Artysta przeżyje tylko, jeśli zgodzimy się pozostać do niego podłączonymi - w tym momencie mamy więc dylemat:
Czy jest twoim moralnym obowiązkiem się na to zgodzić?
Problem dobra i zła.
Próbując rozważyć problem dobra i zła nie sposób uniknąć pytanie czym one są?
Złota Reguła.
Poszukiwaniem dobra, tego czym ono jest i jak je czynić, zajmują się filozofowie od początku istnienia ludzkości. Dość dawno już odkryli regułę, która pozwala praktycznie odpowiedzieć na te pytania i nadali jej nazwę Złotej Reguły, lub też zasady wzajemności. Rozprawiali o niej zarówno Konfucjusz, Arystoteles, Platon, jak sam Jezus.
W skrócie można ją przedstawić w takiej formie:
Traktuj innych tak, jak ty byś chciał być traktowany.
Najczęściej jednak przedstawia się ją w postaci negatywnej:
Nie czyń innym tego, czego nie chcesz, by czynili tobie.
W tej właśnie wersji jest ona podstawą znanego nam prawa, które określa rzeczy jakich nie wolno robić.
Złotą Regułę w najpełniejszej pozytywnej formie wyraził Jezus:
Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego.
Dobro jako doskonałość.
Nieco inaczej do kwestii dobra podeszła św. Teresa z Avili. Definiuje ona dobro za pomocą fragmentu z Ewangelii wg św. Marka:
Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: "Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?" Jezus mu rzekł: "Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.[...]"
Święta Teresa wywodzi z tego fragmentu, że
- skoro tylko Boga można nazwać dobrym,
- a tym, co odróżnia Boga od innych istot jest jego doskonałość,
- to oznacza, że dobro jest doskonałością.
Tak więc poszukując doskonałych rozwiązań sytuacji postępujemy w sposób, który wiedzie nas ku dobru - aczkolwiek niemożliwe jest jego pełne osiągnięcie przez człowieka.
Zło jako przeciwieństwo dobra.
Jeśli chodzi o zło to przyzwyczajeni jesteśmy do dość prostej jego definicji - zło jest przeciwieństwem dobra. Pomijając długie wywody można przyjąć, że każde nasze działanie sprzeciwiające się dobru jest złe. Jeśli więc podejmujemy aktywnie jakąś czynność, która ogranicza lub niweluje zasięg dobra, to dopuszczamy się zła. W tym ujęciu zło jest aktywne, twórcze - powiedzieć można przekornie, że pozytywne.
Zło jako brak dobra.
Można jednak rozszerzyć definicję zła przyjmując, że zło jest brakiem dobra. W takim ujęciu również powstrzymanie się od czynności dających szansę przejawienia się dobra postępujemy źle. Jeśli więc z powodu braku naszej reakcji, braku naszych działań, dobro nie może zaistnieć, naszą postawę możemy określić jako złą.
Moralność jako korzyść społeczna.
Jeśli sytuację z naszego eksperymentu myślowego odniesiemy do powyżej przedstawionych definicji to mamy właśnie dylemat moralny. Jego rozstrzygnięcie pozostawiam czytelnikom - można ew. poszukać wniosków autorki eksperymentu i rozważyć, czy są słuszne.
Chciałbym jednak w tym miejscu zwrócić uwagę na jeden element niezwykle istotny w całej sprawie - korzyść społeczną z podjętej decyzji moralnej.
Przypadkowa ofiara sytuacji z przedstawionego eksperymentu niewątpliwie odniosła szkodę - szkoda ta będzie istniała niezależnie od rozwiązania, choć niewątpliwie przerwanie terapii artysty ograniczy jej rozmiar.
Natomiast dyrektor szpitala reprezentuje niejako społeczną stronę zagadnienia - co podkreśla jego wystąpienie jako obrońca moralności (jak wspomniałem na samym początku, moralność określa działania korzystne społecznie). W istocie społeczeństwo z faktu wyleczenia artysty będzie miało szansę odnieść jakieś korzyści, gdy ten powiększy spuściznę kulturową, a będzie miał na to okazję jedynie po wyleczeniu.
W ten sposób mamy tu sytuację konfliktu interesów - z jednej strony ofiara sytuacji ponosi straty (możliwe, że będzie je ponosić nawet do końca życia), ewentualnie alternatywą jest, że społeczeństwo poniesie stratę. Społeczeństwo aby uniknąć straty usiłuje więc zmusić ofiarę do wyboru z gruntu dla niej niekorzystnego.
Czy taki przymus jest sam w sobie moralnie dobry?
Poszukiwanie doskonałego wyjścia.
W całej dyskusji o aborcji (i ogólnie w rozważaniach dylematów moralnych) pomija się podstawową kwestię na jaką zwróciła uwagę św. Teresa: nie możemy postąpić dobrze (czyli doskonale), ale możemy podjąć starania aby nasz wybór prowadził nas w tym kierunku.
Skoro kontynuacja terapii w eksperymencie jest taka dobra dla społeczeństwa, to dlaczego społeczeństwo nie miałoby zrekompensować w jakiś sposób strat wynikłych z tego tytułu? Oczywiście rekompensata musi dotyczyć całości strat - zarówno tych już poniesionych, jak i tych, które mogą mieć miejsce w przyszłości.
W tym momencie aby kontynuować nasze rozważania musimy zrezygnować z kontynuacji eksperymentu i postawić jasno kwestię aborcji w sytuacji gwałtu.
O ile finansowa forma rekompensaty wydaje się jedyną możliwą, to oczywiście już wycena strat jakie poniosła zgwałcona osoba nie jest prosta. Na pewno można jednak oszacować koszty jakie poniesie w przyszłości i powiększyć je o jakąś kwotę "społecznie akceptowalną", a decyzję o wyborze rekompensaty (a więc i kontynuacji terapii) pozostawić osobie zgwałconej.
Dziwi mnie dlaczego "obrońcy moralności" do tej pory nie zdecydowali się na takie postawienie sprawy - z pewnością odpowiednio wysoka rekompensata dla ofiar gwałtu skłoniłaby dużą część z pokrzywdzonych kobiet (jeśli nie większość) do urodzenia dziecka, jak i nawet jego wychowania...
Czyżby koszty takiego rozwiązania były zbyt wysokie dla obrońców moralności?
Jeśli tak, to oznaczałoby, że takie pokrycie kosztów wcale nie jest doskonałym wyjściem (a więc moralnie dobrym) a "lepszym" jest zmusić innych (np. poprzez zapisy prawne) do cierpienia i ponoszenia wydatków, a samemu zaś po wszystkim umyć ręce...
Chyba już o osobie umywającej ręce gdzieś czytałem...